piątek, 20 maja 2016

Piosenka jest dobra na wszystko.

Poczucie własnej wartości i pewność siebie nie są czymś z czym się rodzimy. Bardzo trudno je zdobyć, a zarazem łatwo stracić. Do ich uzyskania potrzebny jest długi proces, który zaczyna się w dzieciństwie, w naszych domach. Bardzo ważne jest  wtedy  zachowanie naszych najbliższych, szczególnie naszych rodziców. To jak nas traktują i czy nas szanują. Zarówno pewność siebie i poczucie własnej wartości mogą być zburzone. W dwie różne strony. Mogą być one nadmierne, lub za niskie. Większa część dziewczyn z City of Hope, oraz uczniów tutejszej szkoły ma za niską samoocenę i brak pewności siebie.  Najbardziej dotyczy  to osób, które mają problemy z nauką.  My, wolontariusze, miłością i cierpliwością pomagamy na nowo odkryć  im te cechy w sobie. Dzięki pomocy w nauce, ciągłemu powtarzaniu im, że są kochane, wyjątkowe i piękne, staramy się pomóc im budować pewność siebie. Czasami całkowicie od początku.  Lecz zdarza się,  że myślimy iż są to syzyfowe prace. Ponieważ niekiedy nasze wysiłki są niweczone przez innych dorosłych w życiu tych dziewczyn i dzieci. Najczęściej przez nauczycieli, którzy tracą cierpliwość do ciągłego powtarzania poszczególnych zagadnień, niektórym uczniom. Czasami, niestety, choć nie celowo, potrafią być oni przy tym okrutni.  

Bohaterką jednego z poprzednich wpisów była Rency, uczennica klasy trzeciej i wychowanka City of Hope. Jej niska samoocena i brak pewności siebie wynikają z tego iż została ona odrzucona przez swoich bliskich. Jest też przez nich oskarżana o spowodowanie śmierci własnej matki, która umarła wydając ją na ten świat. Rency ma problemy w nauce i nie potrafi czytać. Jej nauczycielka dobrze o tym wie. Lecz mimo to często wybiera ją do przeczytania czegoś z tablicy. A kiedy dziewczynce się to nie udaje, nauczycielka krzyczy na nią i grozi przeniesieniem do klasy drugiej. Każda taka sytuacja powoli obdziera Rency z resztek jej pewności siebie. Pewnego dnia sytuacja się powtórzyła. Było to na lekcji cinyanja. Jednego z języków zambijskich, który obowiązuje w Lusace. Dla większości dzieci w szkole jest to język obcy, ponieważ wywodzą się one z innych grup etnicznych i na co dzień posługują się innym językiem. Tak właśnie jest z Rency, jej językiem jest cibemba. Na tej konkretnej lekcji dzieci poznawały nazwy dni tygodnia w cinyanja. Nauczycielka zapisała je na tablicy i kilkakrotnie je powtórzyła. A potem wyznaczyła Rency do przeczytania jednego z nich. Niestety, niebyła ona w stanie tego zrobić. Przez co znowu usłyszała nieprzyjemne rzeczy od wychowawcy.  Potem dzieci dosłały ćwiczenie do wykonania. Połączenie  nazw dni tygodnia w cinyanja z ich odpowiednikami w języku angielskim.  Nauczycielka po kolei  wywoływała uczniów do tablicy. Jako pierwsza znowu poszła nasza bohaterka.  I ponownie wykonała swoje zadanie nieprawidłowo.  A nowowprowadzoną karą za źle wykonane zadanie było wyśmianie i zawstydzenie ucznia przez resztę klasy. Nauczycielka zwróciła się do klasy ze słowami: „zawstydźcie ją”, co dzieci skwapliwie wykonały. Wyciągnęły przed siebie swoje małe rączki i głośno zawołały „łoooooo”. Nie wiedząc nawet, że tym samym łamią serduszko swojej koleżanki. I moje. Roztrzęsiona i z łzami w oczach Rency wróciła do swojej ławki. Po niej nauczycielka zaczęła przywoływać inne dzieci, które także nie znały rozwiązania. I one dostały taką sama karę .Byłam zła i smutna.  Wiedziałam jakie szkody to wywoła w samoocenie Rency. Ale nie wiedziałam co zrobić żeby je  naprawić. Na szczęście otrzymałam pomoc. Pomoc od najlepszej z matek.

Niedługo będziemy obchodzić święto Maryi Wspomożycielki Wiernych. Z tej okazji cała klasa musi zaprezentować jakąś piosenkę dla Maryi. Ja musiałam wybrać jaką piosenkę zaśpiewamy. I wybrałam taką którą znają tylko dziewczynki z City. Miedzy innymi Rency. I to ją przed lekcjami i całym tym zdarzeniem, poprosiłam o pomoc  w nauczeniu reszty klasy. Pod koniec zajęć nauczycielka ponownie wywołała Rency na przód klasy, tym razem do zaśpiewania. Dziewczynka po doznanym wcześniej upokorzeniu nie była chętna to zrobić.  Kiedy się rozpłakała, wychowawczyni poprosiła mnie bym przyprowadziła inną dziewczynę, która także zna tą piosenkę. Ale ja chciałam dać szansę Rency. Szansę na odbudowanie pewności siebie.  Powiedziałam jej, że to jest jej szansa na pokazanie koleżankom i kolegom, oraz nauczycielce, że nie jest beznadziejna. Że ma wspaniały dar. Piękny głos, który zachwyca. To była jej szansa na zaprezentowanie jej talentu. Którym może nie jest znajomość cinyanja czy umiejętność czytania. Lecz jest on równie wyjątkowy i pochodzi od Boga. Poprosiłam ją o pomoc w nauczeniu jej kolegów tej piosenki. I obiecałam że zrobimy to razem.  Ona i ja. Trzymając się za ręce wyszłyśmy na środek i zaczęłyśmy śpiewać. Choć ja po minucie musiałam przestać bo łzy wzruszenia paliły mnie w gardło. Na koniec przy całej klasie podziękowałam jej za pomoc i poprosiłam uczniów żeby zaklaskali dla niej. I wtedy na jej twarzy zakwitł piękny i szczery uśmiech radości. Może i nauczycielka odebrała jej cząstkę poczucia własnej wartości. Ale Matka Boża oddała jej ją z nawiązką.


A po lekcjach, aby  pomóc  Rency w nauce,  wszyscy wolontariusze razem z nią zaśpiewali piosenkę o dniach tygodnia w cinyanja. Przy okazji sami się ich ucząc.

niedziela, 27 marca 2016

Radość ze Zmartwychwstania.
W Wielką Sobotę Wigilia Paschalna zaczęła się o godz. 19.00. Zostały na niej przeczytane wszystkie osiem czytań. Niektóre w cinyanja, większość po angielsku. Żeby nie uronić ani słowa wzięłyśmy książeczkę z Liturgią Dnia po polsku. W kościele były kompletne ciemności, więc aby móc przeczytać Słowa Boże przyświecałyśmy sobie aparatem fotograficznym. Nagle po siódmym czytaniu tłum w kościele zwariował. ponownie zapalono świeczki. Wszyscy wstali ze swoich miejsc. Chór zaczął śpiewać radosną pieśń w cinyanja. Prawdopodobnie „Chwała na wysokości Bogu”. Wszyscy zaczęli tańczyć i klaskać w dłonie. Zaczęto grać na bębnach. Ministranci z Wielą mocą dzwonili dzwonkami. Panie z akcji katolickich, przy pomocy światła bijących ze świeczek trzymanych przez wiernych, zaczęły przystrajać prezbiterium. Założono biały obrus na ołtarz i na ambonę. Przyniesiono piękne stroiki i bukiety białych róż. Kilku młodych mężczyzn weszło na wysoką drabinę aby odkryć prawie dwumetrowy Krzyż i przyczepić obok niego plakaty z tegorocznym hasłem Wielkanocnym i Jezusem Miłosiernym. Wszyscy uwijali się jak w ukropie a proboszcz nadzorował i tylko co jakiś czas kazał chórowi zacząć nową pieśń. Kiedy w końcu rozbłysło światło, powszechnie panująca radość wybuchła ze zdwojoną mocą. Wszyscy świętowali dzień w którym Zmartwychwstał Nasz Zbawiciel. 
 Po odczytaniu  Ewangelii i trochę przydługim kazaniu pięć osób przystąpiło do Sakramentu Chrztu. Ksiądz nie szczędził wody  polewając im głowy. A wśród wiernych  znów można było usłyszeć oklaski i okrzyki radości. Wszyscy cieszyli z przyjęcia do  grona Dzieci Bożych nowych członków.
Uroczystość zakończyła się około godziny 24.00. Trwała pięć godzin.  Po tym czasie byłam zmęczona i moim jedynym marzeniem było jak najszybsze znalezienie się w łóżku. Do domu udaliśmy się autobusem należącym do City of Hope. Jechały z nami prawie wszystkie dziewczyny z City, które po odmówieniu krótkiej modlitwy za bezpieczną podróż ( choć trwała tylko około 10 min) zaczęły śpiewać radosne piosenki o Zmartwychwstałym Panie. Wszyscy w autobusie przyłączyli się do nich, a ci co nie umieli śpiewać lub nie znali tekstu wyrażali swoją radość klaszcząc w dłonie. Radosne śpiewy nie ustały nawet po dotarciu na miejsce. Dziewczyny zamiast pójść spać na cały głos wyśpiewywały cześć Panu. I choć trwało to do godz. 01.00, dziś nikt nie zaspał na poranną Mszę Św.
Śpiewów i tańców radości nie zabrakło nawet po wspólnym świątecznym obiedzie. Po deserze wszyscy: dziewczyny, siostry, matki, wolontariuszki i zaproszeni goście wstali ze swoich miejsc i zaczęli tańczyć, klaskać i śpiewać. A mi uśmiech nie schodził z twarzy.
Jestem wdzięczna dziewczynom za tę noc i ten dzień. Codziennie uczą mnie czegoś nowego. Dziś nauczyły mnie jak prawdziwe obchodzić te najwspanialsze święta. Nie jedząc i oglądając telewizję. Tylko radując się ze Zmartwychwstania i dziękując za ten dar. Nie zapominajmy o co w tym dniu chodzi. Nie świętujmy dla samego świętowania. Świętujmy bo Chrystus umarł za nasze grzechy i Zmartwychwstał aby i nam dać wieczne życie
 
Wielkopiątkowa  Droga Krzyżowa.
Tego ranka o godzinie 9.00 w kościele parafialnym miała odbyć się inscenizacja Męki Pańskiej, w której udział wzięło kilka dziewczyn z City of Hope. O tej samej godzinie u Franciszkanów odbywała się Droga Krzyżowa.  Mimo trudnego wyboru, razem z Kasią zdecydowałyśmy się wybrać na Drogę Krzyżową. I była to genialna decyzja. Albowiem Droga ta była inscenizowana. Bracia Franciszkanie, studenci tamtejszego uniwersytetu odgrywali, bardzo wiernie, poszczególne stacje. Wszyscy bardzo wczuli się w swoje role. A najbardziej  dwaj bracia odgrywający strażników. Poprzebierali się w stroje przypominające te z owej epoki. Ich części były połączone ze sobą zszywaczem do papieru. Byli uzbrojeni w bicze uplecione z czarnego worka na śmieci. Aktorzy znali swe kwestie na pamięć, a były one niemal żywcem wyjęte z Pisma Świętego. Nie zabrakło policzkowania Pana Jezusa, ciągłego popychania i szarpania. Nie zabrakło też przepełnionego lękiem i cierpieniem głośnego jęku Pana Jezusa w Ogrójcu. W odpowiednim momencie można było usłyszeć pianie koguta.
Droga ta zaczęła się w kościele, lecz prowadziła wokoło całego   terenu należącego do Franciszkanów. Między polami kukurydzy, obok bananowców i drzew mango. Pan Jezus niósł swój krzyż. Strażnicy idący obok Niego nie szczędzili mu batów i urągających wyzwisk. Za Nimi szedł tłum wiernych. Ojcowie, bracia, siostry, nawet płaczące kobiety z Galilei i Maryja ( role kobiece odgrywało dziewięć dziewczyn z City). Wszyscy podążaliśmy za Jezusem.  Szłam wśród tłumu, więc tylko słyszałam co się dzieje na początku. Słyszałam uderzenia bicza. Jak jeden strażnik zachęca drugiego do mocniejszych razów. Słyszałam każdy bolesny jęk bitego przez nich Pana. A w sercu rozważałam jak o wiele bardziej  Chrystus wycierpiał podczas swojej prawdziwej Drogi na Golgotę. Słysząc kolejny gwizd uderzającego bicza i następujący po nim jęk, myślałam tylko o tym, że do dla mnie. To dla mnie Pan tak cierpiał. Za moje grzechy. Pierwsze uderzenie było za każde kłamstwo przeze mnie wypowiadane. Drugi upadek pod krzyżem za moje wszystkie kłótnie z rodzicami. Gwóźdź wbity w lewą dłoń to za każdy raz kiedy obmawiałam moje koleżanki. Cierń, który najbardziej wbijał się w głowę to za każdą Msze Św. niedzielną którą opuściłam. Szłam tam, słuchałam uważnie i obserwowałam. I gorąco, gorąco dziękowałam Panu, za to, że zgodził się tak dla mnie cierpieć.
Co jakiś czas pojedyncza łezka opuszczała moje oko. Prawie zaszlochałam słysząc rzewny płacz i wołanie  Matki Pana Jezusa. Krzyczała „ Mój synu! Mój synu!” Próbowała podejść do Niego i Go przytulić, lecz bezlitośni strażnicy nie pozwolili jej na to. Odepchnęli ją i naśmiewali się z jej bólu.  W pewnym momencie po kilku kolejnych, mocnych uderzeniach słaniającego się na nogach Pana, jeden z nich otarł ręką pot z czoła, i powiedział jak bardzo jest już zmęczony od zadawania tych razów. A ja sobie pomyślałam: „Ty jesteś zmęczony? Od bicia? Ty głupcze!” Przecież to Jezus był Tym, który miał prawo tak powiedzieć, a nie jego dręczyciel.

W końcu dotarliśmy na miejsce ukrzyżowania. Tam zdarto szaty z ciała Jezusa i przywiązano go do krzyża. W dłonie, a dokładnie między palce wbito dwa dziesięciocentymetrowe gwoździe. Krzyż został postawiony, między dwoma złoczyńcami. Gdy padło słowo „ Pragnę” zamiast gąbki z octem nabitej na włócznie podano starego mopa. Odegrana została scena po scenie, dokładnie jak w Ewangelii. Jednym z bardziej poruszających momentów była chwila kiedy Matce podano ciało Jej martwego syna. Wtedy znowu siłą powstrzymywałam pragnące popłynąć  łzy. Po złożeniu ciała do grobu i końcowej modlitwie, odszukałam w tłumie Kasię. Spojrzałyśmy na siebie i stwierdziłyśmy „Łał”. Tak, Łał dla tego przedstawienia i grających w nim braci. To było coś niesamowitego. Pierwszy raz w życiu brałam udział w takiej drodze Krzyżowej. Ale jeszcze większe Łał dla Pana Jezusa. Za to że on przeszedł jeszcze gorszą, nie odgrywaną, lecz prawdziwą Drogę Krzyżową. I zrobił to wszystko dla nas! To Jemy należy się wielkie „Łał”.





czwartek, 17 marca 2016

City of Hope School
 Szkoła City of Hope jest szkołą prywatną. Lecz jedną z najtańszych w Lusace. W jej skład wchodzą: szkoła podstawowa od klasy 1 do 7 i szkoła średnia od klasy 8 do 12. Ze względu na to iż jest ona szkołą salezjańską, jest też szkołą katolicką. Lecz tylko około 30% uczniów jest katolikami. Reszta to przeważnie wyznawcy różnych wiar protestanckich. Ale również można znaleźć  kilku muzułmanów, hindusów, czy nawet ateistów. Klasy są bardzo duże, niektóre liczą nawet siedemdziesięcioro dwoje uczniów. Dzieci na co dzień noszą mundurki w kolorach niebiesko czarnych dla szkoły podstawowej. Dziewczynki sukienki, a chłopcy koszule i spodnie. Szkoła średnia w zależności od klasy różni się kolorami i rodzajem mundurków.
Sam budynek jest bardzo nowy. Został oddany do użytku około 2 lata temu. Jest bardzo nowoczesny i komfortowy. Dwupiętrowy w kształcie prostokąta z dużym dziedzińcem pośrodku.  Posiada sale komputerowe oraz bibliotekę. Jest zupełnie inny od standardowych szkół publicznych w Zambii. O porządek na jej terenie dba kilka sprzątaczek. W tym matka jednego z moich uczniów pani Palatemo. Oraz jeden woźny, pan Akim. Lecz o czystość w poszczególnych klasach dbają sami uczniowie.
Zajęcia zaczynają się o godzinie 7.30. Lecz dzieci do szkoły schodzą się już od godziny 7.00. Uczniowie zaczynają lekcje od wspólnej modlitwy. Udział w niej biorą wszystkie dzieci bez względu na wyznanie. Niektóre z nich klękają na podłodze, lub zamykają oczy. Odmawiają Ojcze nasz po angielsku i kończą prośbami o modlitwę do Maryi Wspomożycielki Wiernych i św. Don Bosco. Każdy uczeń bierze też udział w Mszach Świętych odbywających się na terenie szkoły podczas rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, czy innych większych okazji. A także w  każdy piątek odbywa się Msza Święta dla poszczególnych klas.
 Od godziny 9.30 rozpoczynają się przerwy śniadaniowe. Są one  poprzedzane modlitwą przed posiłkiem. Najpierw jest  pół godziny dla klas od 1 do 4.  I jest to ich  jedyna przerwa w zajęciach. A o 10.00 jest czas dla szkoły średniej i starszych klas szkoły podstawowej. Ze względu na to iż zajęcia w tych klasach trwają dłużej, mają oni jeszcze jedną półgodzinną przerwę w czasie lunchu. Podczas przerwy śniadaniowej jest rozdawany darmowy ryż dla wszystkich uczniów. Dla niektórych z nich jest to jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia. Ryż jest gotowany przez pracownice City of Hope i rozdawany przez wolontariuszy. Po ryż dzieci muszą przyjść z własnymi talerzami lub pudełkami na lunch. Lecz większość z nich przynosi pudełka po margarynie lub tylko przykrycie po pudełku, które pożyło się od kolegi. Zdarza się ,że z jednego talerza czy pudelka je dwoje lub więcej dzieci. A chłopcy z klasy dwunastej pożyczają od pracowników duże metalowe wiaderko, z którego je nawet dwunastu uczniów.
Na koniec zajęć uczniowie muszą posprzątać klasę. Jest do tego wyznaczanych kilkoro dzieci. Lecz przeważnie są to osoby, które danego dnia były najniegrzeczniejsze. Sprzątanie rozpoczyna się od ustawienia ławek pod ścianą. Wtedy w ruch idą szczotki do zamiatania i mopy. Kilka razy w tygodniu dzieci muszą nałożyć na podłogę Cobrę. Jest to pasta nabłyszczająca, którą dzieci nakładają na całą podłogę za pomocą małych kawałków materiału. I mimo iż jest to bardzo pracochłonne, każde dziecko  nie może się doczekać aby  to robić. Po zajęciach niektóre z młodszych dzieci, które czekają na swoje starsze rodzeństwo lub rodziców, którzy są pracownikami szkoły idzie na boisko, aby pograć w piłkę.

Największą karą dla każdego dziecka jest wysłanie do domu. Bo mimo, że lubią biegać i hałasować to nie chcą opuszczać szkoły. Dla nich bycie tutaj to przywilej na który nie stać większości ich kolegów. I każdy jest dumny z bycia uczniem City of Hope School.





niedziela, 13 marca 2016

W tym roku zdam do czwartej klasy!
Niedługo zakończy się pierwszy z trzech semestrów nowego roku szkolnego. W tym roku jestem pomocą nauczyciela w klasie trzeciej.  W raz z większą częścią mojej klasy drugiej udało się nam zdać do następnej. Niestety nie wszystkim dzieciom się to powiodło. Z poprzedniego roku w klasie trzeciej zostało około dziesięcioro uczniów. Wśród nich jest Rency. Jedna z wychowanek City of Hope. Przybyła tutaj kilka lat temu wraz ze swoją starszą siostrą, po śmierci swojego ojca. Dziewczynka jest bardzo zamknięta w sobie i ma obniżone poczucie własnej wartości. A każde jej niepowodzenie tylko to pogłębia. Wynika to z okoliczności jej przyjścia na ten świat. Podczas porodu zmarła jej mama. A cała rodzina i społeczność w której żyli winę za tę śmierć zrzuciła na nowonarodzone dziecko. Nigdy nie dano jej zapomnieć przez kogo jej starsze rodzeństwo straciło swoją  matkę.
Rency nie jest dobrą uczennicą. W prawdzie bardzo trudno ją przekonać do odrobienia zadania domowego. Czasem zdarza się, że prze pół godziny próbuję na do tego namówić. Używając wielu argumentów. Dopiero kiedy się poddaję i chcę odejść, ona wyciąga zeszyty i zaczyna razem ze mną pisać. Lecz to nie przez jej lenistwo. Chodzi bardziej o to, że lubi jak ktoś się o nią troszczy. Lubi jak ktoś się nią zajmuje i spędza z nią czas.  Potrzebuje pomocy przy nauce i robieniu prac domowych ponieważ nie umie czytać. Dlatego też nie zdała do czwartej klasy. Niestety miała jeden z najgorszych wyników w klasie. A to stało się przyczyną wyśmiewania się z niej innych mieszkanek City. Ten fakt bardzo  na nią wpłynął. Ale w pozytywny sposób. Dało jej to motywację aby ciężko pracować. Aby osiągnąć nowy cel w jej życiu. By zdać do następnej klasy. Na początku nowego roku szkolnego powiedziała mi, że w tym roku na pewno zda. Ona bardzo w to wierzy. Kiedy pewnego wieczoru odrabiałyśmy lekcje, zobaczyła dziewczyny z czwartej klasy, które zamiast ołówka mogły  używać już długopisu. Z racji tej, że były w czwartej klasie. Z tego samego powodu miały zeszyty formatu A4. Rency spojrzała na te długopisy i zeszyty i z nieśmiałym uśmiechem na twarzy powiedziała, że w przyszłym roku ona też będzie takie mieć.
Dwa tygodnie temu w szkole CoH były przeprowadzane egzaminy śród- semestralne. W poniedziałek odbyły się dwa pierwsze. Kiedy je sprawdzałam z wielką dumą odkryłam, że Rency je zdała. Po szkole, nie bardzo  wiedząc czy powinnam, powiedziałam jej o tym. W pierwszej chwili nie chciała w to uwierzyć, lecz potem na jej twory zaczął wykwitać dumny uśmiech szczerej radości. Tego dnia wiele jej koleżanek zapytało mnie z niedowierzaniem czy to prawda, że Rency zdała. A ja z dumą i radością odpowiadałam, że tak, to jest prawda. Tego dnia wieczorem nie musiałam jej długo namawiać do nauki do następnych egzaminów. Usiadłyśmy przy stole i razem powtarzałyśmy kierunki świata. Kim jest lider dowodzący daną grupą. Czym są zasady i prawa obowiązujące w naszym społeczeństwie. Oraz jakie znaczenie mają poszczególne kolory na fladze Zambii. Na siedem egzaminów Rency nie zdała tylko dwóch. Między innymi czytania. A z j. angielskiego brakowało jej tylko jednego punktu aby zdać. Ale i ja i ona jesteśmy z niej bardzo dumne. A teraz zaczynamy się przygotowywać do egzaminów końcowo-semestralnych.


Z powodu zasad obowiązujących w City of Hope i ze względu na bezpieczeństwo jego mieszkanek imię głównej bohaterki zostało zmienione, oraz zabronione jest publikowanie zdjęć na których się ona znajduje.

niedziela, 17 stycznia 2016

Dzień babci.

Hej, nie mam dobrych wiadomości, babcia zmarła wczoraj o 15.50L we wtorek jest pogrzebL.

Za kilka dni będzie Dzień Babci. Jeszcze niedawno zastanawiałam się co zrobić, żebym mogła złożyć życzenia mojej babci. Chciałam poprosić moją siostrę, żeby zabrała ze sobą komputer, kiedy do niej pojedzie. Aby móc połączyć się z nią na skype. Planowałam gorliwą modlitwę o to, żeby był  wtedy prąd i Internet działał. Niestety, dziś otrzymałam wiadomość od mojej siostry, że moja babcia nie żyje.
Miała na imię Janina i prawie 93 lata. Pięcioro dzieci. Trzy synowe, jednego zięcia. Czternaścioro wnucząt i ośmioro prawnucząt.
Kiedy byłam dzieckiem nie miałam z nią dobrych relacji. Wydawało mi się, że babcia mnie nie  lubi. Często się kłóciłyśmy. A ja często jej pyskowałam. W szkole wraz z moją koleżanką licytowałyśmy się, która z nas ma gorszą babcię. Zawsze sądziłam, że ja. Najgorszą jej wadą według mnie, było słuchanie przez nią Radia Maryja. Głośno. W nocy. A spałyśmy w jednym pokoju. Lecz nasze relacje zmieniły się diametralnie, kiedy wyprowadziła się do mojej cioci. Wtedy odkryłam, że babcia mnie kocha. Że ja kocham ją. Zawsze ją kochałam, tylko nie bardzo lubiłam. W ciągu ostatnich lat babcia bardzo mnie wspierała. Dobrym słowem i codzienną modlitwą. Lubiłam  z nią rozmawiać bo wiedziałam, że mnie wysłucha i poprze. Kiedy pierwszy raz powiedziałam jej, że chcę jechać na misje, zabroniła mi.  Bała się, że mnie porwą lub zabiją. Tak jak się to stało z jednym z misjonarzy, którego historię przeczytała w jakimś katolickim piśmie. Próbowałam jej wytłumaczyć, że on był w kraju ogarniętym wojną i w dodatku to nie było to  w Afryce. Ale babcia jak to babcia, martwiła się bardzo o mnie. Ale mimo swoich obaw wspierała mnie i obiecała jeszcze więcej modlitwy. Przed moim wyjazdem powiedziała, że spróbuje poczekać na mój powrót. Ale zastrzegła, że tylko jeśli Pan Bóg jej pozwoli. Niestety Miał inne plany.
Po jej śmierci, dookoła niej zebrały się wszystkie jej dzieci, połowa wnucząt i jedna prawnuczka, aby wspólnie modlić się za jej duszę, odmawiając różaniec. Najpiękniejszy prezent który mogli jej ofiarować . Nie mogłam być tam z nimi. Nie będzie mnie na pogrzebie. Ale mogę się za nią modlić nawet stąd. I ofiarować za nią wszystkie trudy życia misyjnego, których w ciągu ostatniego tygodnia miałyśmy co niemiara. To będzie mój prezent dla niej na Dzień Babci. Piękniejszy niż kwiaty, czy czekolada ( którą i tak zawsze nam później dawała). I proszę wszystkich Was, którzy to właśnie czytacie, pomódlcie się za moją babcie.
Wieczny odpoczynek radź Jej dać Panie. A światłość wiekuista niechaj jej świeci. 



niedziela, 20 grudnia 2015

Magia uśmiechu

.
Każdy z nas się uśmiecha. Czasem częściej, czasem rzadziej. Różnie to bywa. Czasami nasz uśmiech jest jasny i promienny. Czasem jest to smutny uśmiech przez łzy. Uśmiechamy się bo jesteśmy radośni. Bo przypominamy sobie coś przyjemnego. Albo widzimy kogoś, kogo lubimy. Uśmiechamy się do innych gdy się z nimi witamy. Żeby ich pokrzepić i dodać odwagi. Albo dlatego, że jesteśmy szczęśliwi w ich towarzystwie. Jest wiele rodzajów uśmiechów. A każdy z nich jest magiczny. Dlaczego? Bo sprawia, że inni też się uśmiechają widząc nasz uśmiech. Każdy uśmiech jest piękny i sprawia iż my też stajemy się piękniejsi. Ale dla mnie jak i pewnie dla wielu innych, najpiękniejszy uśmiech, to uśmiech dziecka i uśmiech starca. Tak różne a tak podobne. Sprawiają, że nawet moje serce się uśmiecha. Że nawet najbardziej pochmurny dzień staje się słoneczny. Nawet najsmutniejszy moment staje się łatwiejszy do zniesienia.
Tutaj w City of Hope mam pod dostatkiem pięknych, dziecięcych uśmiechów. Czasem to ja pierwsza się do nich uśmiecham, a oni go odwzajemniają. Czasami uśmiechają się tylko dlatego że mnie widzą. Zdarza się, że rano nie chce mi się wstać i iść do szkoły. Jestem niewyspana i zmęczona.  A może nawet coś mnie boli. Ale kiedy wchodzę do klasy i widzę pięćdziesiąt jeden pięknych i promiennych uśmiechów, przeznaczonych tylko dla mnie, wiem,  że warto było wstać o 5:40 rano. Ja też staram się jak najczęściej uśmiechać do moich dzieci. Przechodzę się między ławkami, uśmiechając się do każdego i widzę jak wyraz ich twarzy się zmienia. Staje się radosny. Uśmiecham się do nich kiedy zrobią dobrze zadanie. Lub gdy muszą je poprawić. Kiedy przyklejam plasterek na ich rany, lub gdy zszywam podarte spodnie. Na początku nie wszystkie dzieci odwzajemniały mój uśmiech. Były nieufne, nie znały mnie, lub  po prostu rzadko kiedy się uśmiechały. Ale  mój magiczny uśmiech to zmienił. Zawsze się do nich uśmiechałam, nigdy się nie poddawałam. I codziennie otrzymywałam coraz więcej uśmiechów od nich. Aż któregoś dnia otrzymałam szczery i piękny uśmiech od chłopca od którego, się go nigdy nie spodziewałam. To był mały cud. Piękny dar. I nigdy go nie zapomnę.

Najpiękniejszy komplement jaki kiedykolwiek dostałam, dotyczył właśnie mojego uśmiechu. Jedna z nauczycielek w szkole City of Hope, przyszła do mojej klasy. Jak zawsze z uśmiechem powiedziałam jej dzień dobry. Wtedy ona także uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że bardzo lubi mój uśmiech. I, że zawsze kiedy mnie widzi jestem uśmiechnięta. A na końcu podziękowała mi za to, ze zawsze się uśmiecham. Wtedy zrozumiałam jak wielką moc ma zwykły uśmiech. I od tej pory uśmiecham się jeszcze częściej.