niedziela, 20 września 2015

Inauguracyjna Msza Św. w szkole.
Idąc w piątek jak zwykle na Mszę Św. do domu sióstr, dowiedziałyśmy, że tego dnia odbędzie się ona w szkole. Miała się zacząć o 8.00. lecz dopiero o 8.30 zaczęli przygotowania na placu szkolnym. Nauczycielka w klasie drugiej, której asystuję napisała na tablicy krótki tekst w Cinyanja , żeby dzieci go przepisały. Potem powiedziała mi, że musi wyjść, a ja mam je przypilnować i zaprowadzić na Eucharystię. W klasie jest pięćdziesięcioro uczniów, których ulubionym zajęciem jest  robienie hałasu. Szczególnie, kiedy nie ma nauczycielki. Połowa dzieci grzecznie przepisała i mogła już pójść zając sobie miejsce. Lecz ta niegrzeczna połowa zaczęła przepisywać kiedy trzeba było już kończyć. Pomyślałam sobie, że przez nich spóźnię się na Mszę. Zaczęłam więc na nich krzyczeć i ich poganiać, żeby szybciej skończyli.
Kiedy już w końcu wyszliśmy, okazało się, że dla mnie i Kasi zabrakło miejsc siedzących, a ta Msza miała trwać przynajmniej półtorej godziny. W dodatku w bardzo wysokiej temperaturze. Obok nas siedzieli dwaj nauczyciele, którym nawet na myśl nie przyszło, żeby nam ustąpić miejsca, lub chociaż przynieść jakieś krzesła. Ledwie się rozpoczęło, najmłodsze dzieci zaczęły rozrabiać, rozmawiać, bić się i przepychać. Próbowałyśmy je uspokoić, lecz było ich za dużo i nie chcieli nas słuchać. Po jakimś czasie starsi uczniowie także znudzili się słuchaniem. Zaczęli czytać swoje zeszyty, rozmawiać ze sobą,  a pewien chłopak w najlepsze flirtował z dziewczyną. Niektórzy siedzieli tyłem do ołtarza. Nie wstawali w momentach kiedy powinni. Nie słuchali księdza. Podczas śpiewu pieśni wykonywali tańce nadające się bardziej do dyskoteki niż do kościoła. Co chwilę ktoś przychodził pytać się czy może iść napić się wody, lub skorzystać z toalety. Dość długie kazanie było powiedziane w dwóch językach, angielskim i cinyaja, a mi już się nawet nie chciało go słuchać. Dzieciom także nie.  Słońce grzało. Nogi mnie bolały. A dzieciaki mnie denerwowały swoim zachowaniem. Cały czas myślałam tylko o tym, że przez nich tracę tę Mszę. Byłam zdenerwowana i bardzo zła  na nich. Dopiero podczas gdy kapłan przemieniał chleb i wino w Ciało i Krew Chrystusa, uświadomiłam sobie jak ja sama źle się zachowuję podczas tej  Eucharystii. Zamiast słuchać Słowa Bożego, czy w pełni uczestniczyć w liturgii, w myślach złorzeczę dzieciom. Głodnym, spragnionym dzieciom, którym też doskwiera gorąco.  
Uświadomiłam sobie ile razy w kościele mimo, że byłam cicho i nie rozmawiałam, wcale nie uważałam podczas nabożeństw. Ile razy podczas modlitwy,  mimo iż klęczałam, moje myśli uciekały daleko od Naszego Ojca. Zrozumiałam, że to nie przez te dzieci tracę Mszę, tylko przez siebie, przez własną pychę i gniew. Przypomniały mi się słowa Pana Jezusa o tym jak często widzimy drzazgę w oku bliźniego, ale nie widzimy belki w naszym własnym. Zachowywałam się jak typowa dewotka, która sądzi iż tylko ona potrafi się zachować właściwie.  

Pan znowu przywołał mnie do porządku. I znowu mogłam cieszyć się byciem na tej Mszy Św., z tymi dziećmi. A przyjęcie tego dnia Komunii Św., ponownie napełniło moje serce pokojem i oczyściło je ze wszystkie co było w nim złe.





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz