Inauguracyjna Msza Św. w szkole.
Idąc w piątek jak zwykle na Mszę Św. do domu sióstr,
dowiedziałyśmy, że tego dnia odbędzie się ona w szkole. Miała się zacząć o
8.00. lecz dopiero o 8.30 zaczęli przygotowania na placu szkolnym. Nauczycielka
w klasie drugiej, której asystuję napisała na tablicy krótki tekst w Cinyanja ,
żeby dzieci go przepisały. Potem powiedziała mi, że musi wyjść, a ja mam je przypilnować
i zaprowadzić na Eucharystię. W klasie jest pięćdziesięcioro uczniów, których
ulubionym zajęciem jest robienie hałasu.
Szczególnie, kiedy nie ma nauczycielki. Połowa dzieci grzecznie przepisała i
mogła już pójść zając sobie miejsce. Lecz ta niegrzeczna połowa zaczęła
przepisywać kiedy trzeba było już kończyć. Pomyślałam sobie, że przez nich
spóźnię się na Mszę. Zaczęłam więc na nich krzyczeć i ich poganiać, żeby
szybciej skończyli.
Kiedy już w końcu wyszliśmy, okazało się, że dla
mnie i Kasi zabrakło miejsc siedzących, a ta Msza miała trwać przynajmniej
półtorej godziny. W dodatku w bardzo wysokiej temperaturze. Obok nas siedzieli
dwaj nauczyciele, którym nawet na myśl nie przyszło, żeby nam ustąpić miejsca,
lub chociaż przynieść jakieś krzesła. Ledwie się rozpoczęło, najmłodsze dzieci zaczęły
rozrabiać, rozmawiać, bić się i przepychać. Próbowałyśmy je uspokoić, lecz było
ich za dużo i nie chcieli nas słuchać. Po jakimś czasie starsi uczniowie także
znudzili się słuchaniem. Zaczęli czytać swoje zeszyty, rozmawiać ze sobą, a pewien chłopak w najlepsze flirtował z
dziewczyną. Niektórzy siedzieli tyłem do ołtarza. Nie wstawali w momentach
kiedy powinni. Nie słuchali księdza. Podczas śpiewu pieśni wykonywali tańce
nadające się bardziej do dyskoteki niż do kościoła. Co chwilę ktoś przychodził
pytać się czy może iść napić się wody, lub skorzystać z toalety. Dość długie
kazanie było powiedziane w dwóch językach, angielskim i cinyaja, a mi już się
nawet nie chciało go słuchać. Dzieciom także nie. Słońce grzało. Nogi mnie bolały. A dzieciaki
mnie denerwowały swoim zachowaniem. Cały czas myślałam tylko o tym, że przez
nich tracę tę Mszę. Byłam zdenerwowana i bardzo zła na nich. Dopiero podczas gdy kapłan przemieniał
chleb i wino w Ciało i Krew Chrystusa, uświadomiłam sobie jak ja sama źle się
zachowuję podczas tej Eucharystii. Zamiast
słuchać Słowa Bożego, czy w pełni uczestniczyć w liturgii, w myślach złorzeczę
dzieciom. Głodnym, spragnionym dzieciom, którym też doskwiera gorąco.
Uświadomiłam sobie ile razy w kościele mimo, że
byłam cicho i nie rozmawiałam, wcale nie uważałam podczas nabożeństw. Ile razy
podczas modlitwy, mimo iż klęczałam, moje
myśli uciekały daleko od Naszego Ojca. Zrozumiałam, że to nie przez te dzieci
tracę Mszę, tylko przez siebie, przez własną pychę i gniew. Przypomniały mi się
słowa Pana Jezusa o tym jak często widzimy drzazgę w oku bliźniego, ale nie widzimy
belki w naszym własnym. Zachowywałam się jak typowa dewotka, która sądzi iż
tylko ona potrafi się zachować właściwie.
Pan znowu przywołał mnie do porządku. I znowu mogłam
cieszyć się byciem na tej Mszy Św., z tymi dziećmi. A przyjęcie tego dnia Komunii
Św., ponownie napełniło moje serce pokojem i oczyściło je ze wszystkie co było
w nim złe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz